Obiecuję, że kiedyś przypomnę sobie gramatykę ojczystego języka
A był to Harpagan 35...
Jeszcze tydzień wcześniej w Barlinku wszystko stawia się przeciwko mnie, ale jest też pozytywny aspekt. Poznaje tam Asie - bardzo otwartą, niezwykle pozytywną i wytrwałą kobietkę. Strasznie imponuje mi jej podejście to MTBO. Liczy się zabawa i przygoda, własne przekonania do tego co się robi. Dlatego też Asia jeździ na biku samotnie i tak też przemierza np. Harpagan rowerowy. Swoją drogą może nie świadomie, ale dała mi do myślenie. Większość moich imprez rowerowych to start w dwójce, gdzie co jakiś czas spoglądam na mapę aby mniej więcej wiedzieć, gdzie jestem. Tak właściwie to po co mam się od kogoś uzależniać? Mapa nie jest mi obca, a 200km to jeszcze nie abstrakcja. Skoro Asia startuje sama i jakoś daje sobie radę to chyba i mi się uda - tak sobie myśle z dużą dozą niepewności. Jednak chęć spróbowania czegoś nowego jest duża. Zgłaszam się na trasę rowerową. To pierwszy samotny start na tak długiej trasie rowerowej.
Jest późny wieczór, trasa piesza ruszyła dwie godziny temu, pomału zbiera się śmietanka rowerowa. Wypytuje Lidera o mapę. Zdarzało mi się nie raz startować w scourlaufie, ale zazwyczaj biegowym, bądź na jakiejś krótkiej trasie rowerowej. A tu spodziewam się jakiś 180km. Do tego dochodzą punkty wagowe w których już totalnie nie mam doświadczenia. Ale po krótkiej naradzie znaczna część wątpliwości znika z podejściem "coś na pewno wymyśle" idę spać.
Budzę się rano pół przytomna, zatoki dają o sobie znać, a tu trzeba jechać. Na ostatnią chwilę zjawiam się na starcie - wstyd się przyznać, ale zdążyłam tylko dlatego, iż był 15min opóźniony. Pozostało 6min, a ja zorientowałam się, że mój mapnik nie jest dobrze przykręcony. Na szczęście Remik ratuje mnie z opresjii i po paru sekundach wszystko już gra. Po rozdaniu map korzystam z jego doświadczenia, aby zobaczyć w jakiej kolejności najlepiej zaliczyć punkty.Strasznie ułatwia mi to sprawę, bo chyba połowa sukcesu to wiedzieć jak jechać. Do pierwszego punktu jedziemy w grupie, później chłopaki gnają przed siebie, a ja swoim tempem jadę dalej. Mijam Asie, a następnie wspinam się na pkt 13. Ola boga co za góra! Lecz pomocnej dłoni na szczycie nie brakuje - dzięki dla ludka z airbike. Muszę przyznać, że samotne napieranie zasadniczo różni się od pracy w team'ie. Szczególnie jeżeli chodzi o psyche, gdy nie ma z kim pogadać i czym zająć myśli. Śmigam dalej, rower działa bez zastrzeżeń - XT potrafi cuda, w ogóle nie słyszę jak zmieniam przerzutki. Czas na pkt. 12. Tutaj troszkę z własnej głupoty zachciało mi się ciąć przez las, zamiast cofnąć się 150m do drogi, ale w rezultacie końcowym oczywiście odnajduje punkt. Przy okazji pakuje się w olbrzymie błocko. Bez komentarza proszę... ja po prostu wybieram bardziej ambitne warianty. Tak spotykam nr 755, który również planuje jechać na pkt1 tym samym wariantem, więc jedziemy razem. Czas szybko leci przy miłej pogawędce. Wcinamy batoniki, mijamy ludka z airbike - biedak laczka złapał. Mijam Anie S. i tu troszkę się dziwie, nie ma mapnika, jedzie sobie na ogonie za chłopakami. W sumie to nie powinnam się dziwić, w zeszłym roku na DYMNO trasa AR sama postąpiłam analogicznie. Ale żeby aż 200km przemieżyć bez świadomości jak się jedzie? Chyba nie na tym ta zabawa polega. Ale to tylko takie moje zdanie. Jedynka podbita. Migiem docieramy do magicznego skrzyżowania, z którego już tylko 1,5km do punktu 20. Jednak co by znów zbyt prosto nie było na naszej drodze pojawia się nieoczekiwanie kolejne skrzyżowanie. Hmm.. chwila zastanowienia. Mi w pierwszej chwili wydaje się, że w prawo, jednak po paru minutach, że w lewo i tam też jedziemy. I to był błąd! Pierwsza decyzja jest zawsze słuszna. Przedzieramy się skrajem lasu przez co tracimy dobre 15min. No, ale jak już wspomniałam... to tylko bardziej ambitny wariant. Szóstka jest po drodze, więc raz dwa. W Lęborku stoje w korku i to na ścieżce rowerowej. Szok! Grzecznie proszę starszego Pana rowerzystę, aby mnie przepuścił, a w odzewie słyszę wielkie oburzenie : " To jest ścieżka rowerowa, a nie tor wyścigowy". Jeszcze większy szok, przecież ja chciałam go tylko wyprzedzić. Wybieram więc asfalt. Punkt 16 to typowa kraina deszczowców. Więcej noszenia niż jeżdżenia, ale dzięki temu znacznie urozmaica to zabawę. Zastanawiam się jak jechać dalej. Tutaj wychodzi troszkę brak doświadczenia, no ale jakoś trzeba je zdobyć końcu człowiek uczy się na własnych błędach. To dopiero jest wyzwanie. Czy jechać na północ czy wschód? Czy wiat zmieni swój tor? A może lepiej zachaczyć więcej punktów mniej wartościowych, niż kilka o dużych wartościach wagowych? Nie ma Lidera, nie ma Remika, nie ma chłopaka z airbike, nie ma nikogo z klubu - nie ma się kogo poradzić. Stawiam na wiatr. Sławek (bo jak się później okazało tak właśnie miał na imię nr 755) również jedzie na 15. Droga prosta więc raz dwa pokonujemy spory odcinek drogi i znajdujemy się 2km od punktu. Niby tylko 2, ale to, aż 2. Tu spotyka nas tyle zagadek, którędy jechać. Troszkę główkujemy, ale oczywiście na punkt docieramy.Mykam dalej - po drodze mijam Kaziga. Hehe.. nawet nie wiedziałam, że startuje w trasie pieszej, ale miło tak kogoś spotkać.
Przy pkt7 jeszcze ciekawiej się robi, bo atakujemy od zachodu. Ale zgadnijcie kto pierwszy się skumał, gdzie jest :D No zgadnijcie, kto zaprowadził kilka zagubionych sierot na punkt. Oczywiście nie kto inny jak ja :P Łapie mnie lekki kryzysik, troszkę mało kalorii dla organizmu więc trzeba to nadrobić, na szczęście równoczesną jadę i jedzenie po rajdach AR mam opanowane do perfekcji. Mimo wszystko tempo troszkę mi spada i chyba motywacja również. Jak sobie pomyśle ile czasu straciłam na pkt.7, aż odechciewa się jechać. Kolejny mój cel to Góra Pomorska, gdyby nie delikatny podjazd wszystko byłoby cudownie. Zostało juz mało czasu trzeba się pośpieszyć. Znów dylemat ci teraz? Czy daleka północ a może zachód? Tutaj popełniam pewien błąd - tak właśnie wydaje mi się z perspektywy czasu. Pojechałam na dwójkę z zamysłem, że zdąrze na 18, a kolejnie na 14, lecz troszkę się przeliczyła. Skończyło się, że zaliczyłam 2 dość mało istotny punkt. i 14, a później spadałam na metę. A mogłam pojechać zamiast na 2 to na 8 i 5. Ale nie będę się tu wywodzić na ten temap, bo zapewne większośc nie wie o co chodzi. W każdym bądź razie było jak było. Ostatnie 16km na metę jechało mi się fatalnie. Chyba brakowało troszkę jakiegoś koła, którego mogłabym się uczepić w celu zachowania tępa. No, ale jak nie ja to kto? Trzeba dojechać i tyle. Chodź muszę przyznać, że już dawno się tak fatalnie nie czułam - nie wiem skąd taki kryzys na końcu. Ale jak to mówią "Człowiek jest najszczęśliwszy na mecie" i tak też było. Zmęczona dojeżdżam 11min przed limitem czasowy. Pełna satysfakcja, na liczniku 181km - właśnie tyle dziś przejechałam, a co ważniejsze doskonale wiedziałam, gdzie jade. Spotykam Michała z Anią, po chwili na metę wjeżdża Remek, później Lider.
A teraz troszkę statystyk. Zajęłam 2 miejsce wśród kobiet i 49 w generalce. Troszkę żałuje, że odpuściłam sobie 8, wtedy miałabym szanse być pierwszą damą ;) No ale co się odwlecze to nie uciecze :)
Dzięki kochani za pomoc przed, po i w trakcie. A organizatora za dobra zabaw. Aaaa i przedewszystkim "rowersi" - potraficie cuda, za co wielki uśmiech!
|