|
|
|
Mini BERGSON WINTER CHALLENGE 2007 e-horyzont.pl team – IV miejsce (00:07:54)
B jak Bergson – słowo w środowisku AR kojarzące się najczęściej z mroźnym przełomem lutego-marca, wyczerpaniem, śniegiem –mówiąc zwięźle i na temat z prestiżową imprezą Bergson Winter Challenge .
Od jakiegoś czasu organizowany jest również mini Bergson Winter Challenge. I właśnie tam wystartował team e-horyzont.pl w składzie: Lider i Chicken. Nigdy nie miałam do czynienia z zimowym ściganiem – moje doświadczenie z tą porą roku zaczyna się na Darżlubie (przyp. NMno ), a kończy na 26 godzinnym napieraniu na lodowcu. Ale czas najwyższy zwiększyć doświadczenie. Po krótkich problemach z partnerem w końcu zapada decyzja – jadę z Liderem na trasę mini mix.. Jak wszem i wobec wiadomo połowa sukcesu to dojazd na raj. W naszym przypadku jest to 12-godzin w samochodzie. W Piwnicznej meldujemy się wieczorem. Odbieramy numery, klucz do pokoju, zwalamy graty i wyruszamy na poszukiwanie spaghetti. Trafiamy na pierogi – trudno nie ma co marudzić trzeba się cieszyć tym co jest. Po szybkiej kolacji. Kompletujemy przepaki, składamy rowery i dogrywamy szczegóły. Punkt 22:30 rozpoczyna się odprawa. Paweł F. (przyp. kierownik zawodów) prosi, aby przesz pierwsze 150 m po starcie sprowadzić rowery z górki, a nie zjeżdżać, informuje także, iż przepaki będą ważone (10kg/os). Żartujemy z Kasią P. – troszkę przypomina nam to odprawę na samolot. W sumie niektórzy mogliby zbić na tym dobry interes ogłoszeniem typu: „Sprzedam 2kg miejsca w swoim przepaku. Cena minimalna…”.
Rano budzik dzwoni nieubłaganie za oknem szaro- buro i ponuro, ktoś krząta się po parkingu, czas najwyższy wstać. Lider zdaje przepaki, na szczęśćcie żadna redukcja nie była potrzebna. Jedziemy na start. I poszli, zgodnie z zaleceniem, nikt nie zjeżdża przez co zrobił się mały korek lecz my w nim nie stoimy. Analizujemy mapę i jako jeden z ostatnich teamów opuszczamy start. Ale ostatni będą pierwszymi!
Do pierwszego punktu decydujemy się jechać asfaltem. Na początku jest bardzo beztroski, później przerodził się w prawdziwe lodowisko, przez co podczas podjazdu pod górkę każde najdelikatniejsze naciśnięcie hamulca bądź skręt powoduje poślizg. Całą swoją koncentrację skupiam na asfalcie, jednak to nie wystarczy, co z tego, że ja kontroluje sytuację skoro zaraz ktoś przede mną może wywinąć orła. Po chwili widzę zjeżdżającą z górki Magdę Ł., której tylnie koło odmawia posłuszeństwa - na szczęście jej hamowanie i mój skręt nie dopuściły do czołówki. Inni nie mieli tyle szczęścia do klocków hamulcowych z za pleców dobiegają mnie głosy o ja ^&$ co za ^&* lód.
Po drodze Lidera dobiega Andrzej Ch. Który akurat wybrał się na krótki bieg. Dotrzymuje jemu tempa, a mi tłumaczy którędy jechać.
Punkt podbity. Zjeżdżamy. Tym razem już z pełnym szacunkiem i respektem do lodu. Staram się ustąpić miejsca podjerzdzającym. Jednak co tu zrobić, gdy rower nabiera prędkości, a hamulec to najgorsze zło. Z prędkością wjeżdżam w zaspę śnieżną i delikatnie z pełną gracją … leże. Cofamy się do Piwnicznej, już dawno tak bardzo nie cieszyłam się na widok najzwyklejszego w świecie asfaltu.
Wyprzedzamy kilka teamów i wpadamy na pkt. 2, następnie śmigamy na pkt3. Liderowi blokuje się łańcuch. Chwila grozy, lecz po dwóch minutach wszystko kończy się pozytywnie. Śmigam sempertynkami do góry, mijam Klarę Ż. pstrykającą zdjęcia i znów zaczyna się lód. Lider nie ma z nim praktycznie żadnych problemów w przeciwieństwie do mnie - zastanawiającej się co przyniesie następny kilometr. Wpadamy na przepak. Jestem troszkę zdziwiona, że tak szybko, przecież rajd dopiero się zaczął. Zamieniam spd’y na salomony i już biegniemy. Z tego miejsca pragnę serdecznie podziękować wszystkim solo i mm max za przetarcie szlaku (jak się późnie okazało wcale tak dużo ich przed nami nie było). Pod górkę maszerujemy, z górki i po
płaskim biegniemy. Odcinek do schroniska siedzą nam na ogonie 2 team’y w tym jeden mix. Trzeba się śpieszyć. Ten odcinek troszkę się dłuży, wszędzie biało i tylko biegniemy biegniemy. Na końcu zyskujemy przewagę i uciekamy rywalom. Lider podbija punkt ja między czasie piję „sok z gumi-jagód” i napieramy dalej. Doganiamy Bikeborder, jednak tym razem puszczamy ich przodem znakomicie przecierają szlak. Gdy tylko zbiegliśmy na asfalt trzeba było włączyć dopalacz i nabrać przewagi – udało się !
Decydujemy się na czerwony szlak na Pusta Wielką. Mamy do pokonania 500m wysokości. Wciągam Twix’a. Podejście daje w kość – a dokładnie w kręgosłup, Mam pełną świadomość, że gdzieś za nami czai się BikeBorder. Kończy mi się napój w camelu, jednak nie ma to większego znaczenia. Wyżej już być nie możemy – tu jest 6 stopni mniej niż na dole – robi się zimno. Zbiegamy na przepak - śmigamy szybko – trzeba rozgrzać się. To był bardzo przyjemny kawałek cały czas z górki, niby odśnieżone, chodź mi oczywiście udało się wpaść w jedyną chyba zaspę śnieżną jaka stała nam na drodze ;-)
W momencie naszego przybycia na przepak jesteśmy na 4 pozycji, trochę mnie to dziwi byłam pewna, że na 3. Widzimy opuszczające punkt Katowice MTB team. Ta sytuacja zbytnio mnie nie cieszy, ale szkoda czasu na myślenie. Jeszcze jest szansa. W trzy migi wskakuje w spd’y odśnieżam bike i już jesteśmy na sempertynkach. W pełni świadoma z wiarą, że wiem co to poślizg zjeżdżam w dół. Co jakiś czas, gdy rower nabiera zbyt dużej prędkości decyduje się na hamowanie w zaspie śnieżnej. Ale byłoby to zbyt piękne i nudne, gdybym tak jak Lider nie spotkała się z asfaltem ani razu.
Gwałtownie zmienia się nawierzchnia, widać fragmenty błota na zmianę z lodem. Odetchnęłam z ulgą z nadzieją (naiwną jak się później okazało), że to już koniec, jednak moja radość nie trwała długo, 30m odcinek lodu wystarczył, aby wywinąć orła po którym 10s zastanawiał się czy mam wszystkie zęby. Ostatnie 200m do asfaltu postanawiam nie ryzykować i zbiegam z rowerem.
Podbijamy ostatni punkt i śmigamy na metę . Gonimy MTB Katowice. Lider jako „wyjadacz szosowy” nadaje tempo. Palce u rąk w przemoczonych rękawiczkach i troszkę odwodniony organizm dają o sobie znać. Nie schodzimy poniżej 30km/h trzeba cisnąć, chodź szanse na pudło chyba już przepadły.
Meta. Lądujemy na 4 pozycji ze stratą 6min do 3 miejsca. Eh… cóż począć. To już koniec? – jakoś tak krótko się wydaje. Równie szybko jak weszłam do hotelu, wychodzę z niego, palce pieką nieubłaganie. Co tu dużo mówić… byli lepsi - respekt. Priorytetowe znaczenie na trasie miała technika jazdy na lodzie – na zjazdach można było dużo nadrobić - moc, dopiero na kolejnym miejscu nawigacja – bardzo . Troszkę żal tych 6minut, ale na Gringo do pierwszego miejsca zabrakło 22 sekund, więc te 6 minut to jak wieczność ;)
Wnioski.
Chodź Ameryki tym stwierdzeniem nie odkryję:
„ściganie w górach zimą, a latem to dwie całkiem różne rzeczy”. Ale zabawa była rewelacyjna i to najważniejsze. Po dokładnej analizie wyników zauważyliśmy, że były momenty, gdy byliśmy na 2 i 3 pozycji. Na pocieszenie doszliśmy również do wniosku, że mimo wszystko 11 miejsce na 40 teamów trasy mini to nie taki zły wynik jak na pierwszy zimowy start.
Odgryziemy się za rok! Swoją drogą ciekawe ile osób nie zaliczyło ani jednej gleby na rowerze bądź podczas biegu?! Dzięki lider za aktywny wypoczynek, Pawłowi za kolejną rewelacyjną imprezę. Wszystkim poobijanym polecam LIOTON 1000.
Karolina „Chicken” Kurajk
e-horyzont.pl team
Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony zawodów oraz z prywatnych zbiorów Klary Żerdzickiej
|
Jesteśmy najlepsi ! No ba ! Jak nie my to kto ? |
|
|