Strona główna | Mapa serwisu | English version  
Gringo 2007
po prostu... CHICKEN > AR, MTBO, BnO > Gringo 2007
Relację tą dedykuje największym dżentelmenom tego rajdu: Michałowi Jarockiemu i Mateuszowi Żurkowi.

Salomon Cup Gringo 2007,
czyli Magia 22 sekund.


Wszystko sprzysięga się przeciwko mnie. Tydzień przed zawodami łapię zapalenie oskrzeli, mój partner nie dostaje urlopu, nowy partner ulega wypadkowi rowerowemu i ląduje na noc w szpitalu. A zawodu zbliżają się dużymi krokami. Mimo wszystko, trzeba podjąć rozsądną decyzję dotyczącą startu. Michał mówi, że czuje się jako tako, ja natomiast nie mam już wrażenia, że zaraz wypluję płuca. W związku z tym jedziemy na trasę Open.

Po półrocznej przerwie (przyp. operacja kolana), czas wrócić do starych zabawek. Czas sprawdzić, jak sprawuje się kolano.


Sobota, godzina 4:30, pakujemy manatki, ostatnie kontrole stanów zdrowia i ruszamy do Orla. Na miejscu sporo ekip szwęda się tam i z powrotem. W między czasie dojeżdża Mariusz ze Zdzisławem (przyp. Nie Rozumiem Team). Meldujemy się w bazie. Udajemy się na odprawę. Końcowe poprawki przy bike'ach, zdajemy przepaki i ustawiamy się przed startem. Jak to przed startem - krótkie pogawędki, otrzymujemy mapy, wystrzał i . . . już nas nie ma :) Na początku wszyscy jadą razem, lecz już po chwili jeden z teamów skręca. Hehe. . . momentalnie na skrzyżowaniu zatrzymuje się kilka innych ekip, aby upewnić się gdzie jechać. Zawsze śmieszą mnie tego typu sytuacje, wystarczy, że ktoś się zawaha, a większość zaczyna wątpić. Nas to zbytnio nie interesuje. Jedziemy swoim wariantem, dzięki czemu na punkt pierwszy, wraz z Mariuszem i Zdzisławem, docieramy jako pierwsi. Zależy nam, aby jak najszybciej dotrzeć na ZS, które znajduje się w odległości około: 11km. Przeprawę "Nie rozumiem" załatwia szybko i leci dalej. My jeszcze nierozgrzani, zaliczamy ją dość leniwie i czym prędzej ruszamy dalej. Na etap kajakowy trafiamy bardzo szybko, nie popełniliśmy najmniejszego błędu nawigacyjnego - no chyba, że nieco dłuższe zastanowienie się nad punktem 5, gdzie zresztą spotykamy krzątające się Mix'y.
Na przepaku rozpadało się już na dobre. Z nieba leje jak z cebra. Nie przeszkadza mi to jakoś wybitnie, ostatnio na DyMnO też lało. Właściwie, dawno nie byłam już na imprezie, na której by nie padało. W sumie to chyba byłoby mi smutno, gdyby chociaż przez chwilę nie padało.
Napełniam camela i mykamy z kajakiem nad brzeg jeziora. Jednak po przepłynięciu paru metrów czuję, że coś jest nie tak, znosi nas na prawo – kwestia źle rozmieszczonego ciężaru. Ciśniemy dalej, szkoda czasu na poprawki.
”Chicken


ZS2. Teoretycznie nurkowanie, w praktyce pływanie z nurkowaniem, nie robi na nas najmniejszego wrażenia - i tak jesteśmy już cali mokrzy. Na jeziorze praktycznie nikogo nie spotykamy, aż tak jakoś monotonnie się robi. Rzeka wydaje się bardziej leniwa niż jezioro, ale przynajmniej trzeba skręcać, a to urozmaica wiosłowanie. Wyprzedzamy kilka ekip od nas z trasy. Muszę przyznać, że pierwszy raz zdarzyło mi się, aby, podczas płynięcia kajakiem, zawahać się, w którą stronę napierać. Stoimy na fikcyjnym skrzyżowaniu, które w teorii nie istnieje, a w praktyce, jak widać, jest. Zamiast tracić czas, sprawdzamy jedną z odnóg, która okazuje się błędna i łączy się z inną odnogą. Z kolejnej odnogi przypłynęliśmy my, więc pozostaje tylko jedna niesprawdzona i w nią wpływamy - ta jest dobra. Same dopłynięcie do morza robi na mnie duże wrażenie. Ponownie zbiera się na burzę. W oddali widać po lewej stronie mały namiocik, a przed nami tylko morze i morze.

Oddajemy kajaki. W tym miejscu pełen respekt dla solistów za samodzielne noszenie kajaka.
Burza coraz bardziej daje o sobie znać. Zostawiamy to, co do szczęście nam nie potrzebne i ruszamy wzdłuż brzegu na OS. Leje, grzmi, błyska się, a my biegniemy plażą. Nikogo nie widać przed nami, nikogo nie widać za nami. Burza pogania, biegniemy coraz szybciej, byle uciec do lasu. Michał podbija punkt kontrolny i sio z plaży. Spotykamy Mateusza (przyp. kategoria Solo) - wspólnie biegniemy dalej. Ścinamy na azymuty, jak tylko się da, przez pola, przez łąki. Pogoda trochę stabilizuje się. Przechodzimy przez jeden strumień, potem drugi (przekonuję się po raz kolejny o cudownych właściwościach Salomono XA pro 3D, które błyskawicznie schną). Zaliczamy punkt po punkcie. Ponownie bez najmniejszego błędu nawigacyjnego. Gdy tak biegnę, zastanawiając się nad wyjęciem Twix'a z plecaka, zza pleców dochodzi do mnie jakiś tupot - coraz głośniejszy i głośniejszy. Nagle przebiega cała chmara ludków (kategoria Profi MM) z Remikiem na czele. Zdążyło minąć może 5min i dobiega również Paweł Dybek i Magda Łączka - krótka wymiana zdań, podczas, jakże miłej, wspinaczki na górę, podbijamy punkty i lecimy na przepak.

”MichałBieg nie jest moją mocną stroną, dlatego też Michał i Mateusz muszą się kontrolować, aby nie biec za szybko. Motywują mnie, aby jak najprędzej dobiec do przepaku, szkoda czasu na marsz. Tym bardziej, iż zależy nam, aby przybyć na metę przed "Nie rozumiem". Muszę przyznać, że to była bardzo mocna motywacja. (Dziękuję motywującym:).
Na przepaku dowiadujemy się, że jesteśmy na drugiej pozycji - rowery Mariusza i Zdzisława stoją nadal. Jesteśmy szybciej. Uzupełniamy płyny i już nas nie ma. Ale trzeba ciąć do przodu. Skoro jesteśmy na drugiej pozycji, to dlaczego mamy nie być na pierwszej?! Pędzimy jak torpedy. Szybko gramolę się na tyrolkę, (przyp. Zadanie Specjalne). W międzyczasie chłopaki obmyślają plan działania.

Na liczniku cały czas min. 30km/h. Oskrzela dają o sobie znać. Co jakiś czas kaszlę. Zostaję z tyłu. Przydałoby się wymienić „tajemniczą bateryjkę”. Chwila głębszego zastanowienia i ambicje biorą górę. W końcu, co to jest 20 km? Odpocznie się później. Zaliczamy punkt po punkcie. Pedałujemy ile fabryka dała. Chłopaki co jakiś czas zatrzymują się, aby sprawdzić drogę, co daje mi wystarczająco dużo czasu, aby ich dogonić. Docieramy do ostatniego ZS. Należy przejść się strumieniem i podbić punkt kontrolny. Biegniemy w wodzie, aż nagle zza pleców słyszę znajomy głos. To Zdzisław i Mariusz (sic!). Mieliśmy wrażenie, że mamy nieco większą przewagę niż zaledwie 2 minuty. Moja motywacja legła w gruzach. Przez ostatnie 5 godzin pędziliśmy, aby być szybciej, a tu jedyne 120 sekund różnicy.
Takiego sprintu na rowerze już dawno nie mieliśmy. Pod górkę ciągniemy 25km/h. Podbijamy ostatni punkt kontrolny i w trzy migi na metę. Zostały 2 km do mety. Odwracam się i na horyzoncie widzę Mariusza i Zdzisława. Tną równo. . . Do mety zostało 500m - 9 godzin ścigania, nie po to, aby ktoś mnie wyprzedził na ostatnich 300m. Jednak znam ich możliwości i moje szanse drastycznie spadają. Michał dojechał już na metę, mi zostało 100m. W tym momencie słyszę, jak Zdzisław i Mariusz wyprzedzają mnie i . . .
Jako pierwsi oddają kartę 7 sekund przed nami. Cóż. Rozczarowanie dość spore. Taka walka, aby po 9 godzinach ścigania, na ostatnich 100m, spaść na 3 miejsce. Co tu dużo pisać, po prostu są lepsi. Pełen respekt. Z drugiej strony, cieszę się, że to nasze ekipy zgarnęły 2 i 3 miejsce. Okazuje się, że różnica między pierwszym, a drugim miejscem wynosi zaledwie 15 sekund. Magiczne 22 sekundy rozdzielające miejsca na podium. 22 sekundy zaprzepaszczone gdzieś na przepaku. A może wystarczyło kilka razy mocniej wiosłem machnąć, albo szybciej pobiec?

Koniec końców, udajemy się wszyscy na wspólny obiad i piwko. Tutaj dopada mnie i Michała sędzia i informuje o zamieszaniu na naszej karcie startowej. Długo by pisać, o co konkretnie chodziło. Przyczyną owego zamieszania były błędne informacje przekazane nam przez organizatorów na punkcie kontrolny na OS i nasza nieuwaga. Dostaliśmy 20 minut kary czasowej, co jestem w stanie zaakceptować i uważam za słuszną decyzję ze strony sędziego.
Dzięki Michał za super zabawę organizatorom za ciekawą trasę i cierpliwość.

Odgryziemy się w najbliższej przyszłości.


Jesteśmy najlepsi ! No ba ! Jak nie my to kto ?