Strona główna | Mapa serwisu | English version  
DYMNO 2007
po prostu... CHICKEN > AR, MTBO, BnO > DYMNO 2007
 
czyli . . .

Długostystansowy rajd na orjentację DYMnO 2007. Miał on miejsce 2 czerwca w Legionowie.  Po pół rocznej przerwie -operacji kolana - czas wrócić do starych zabawek, co prawda dopiero od 2 miesięcy jest "jak dawniej", ale jak na razie kolano spisuje się rewelacyjnie i to najważniejsze:)

Wraz z Plesionem wybraliśmy się na trasę extrymalną czyli teoretycznie 25 km bno +  50km mtbo + 5km kajak, jednak w ramach nieposkromnionej ambicji wędrowaliśmy swoimi wariantami, dzięki czemu zrobiliśmy około 95 km.

Pomysł wyjazdu pojawił się tydzień wcześniej. To co jedziemy? A no jedziemy.
I tym o to sposobem spakowaliśmy manetki; w piątek  wieczorem wyruszyliśmy z zakorkowanego Gdańska,  ale im bliżej Warszawy tym luźniej. Po drodze mała przerwa na kawę z McDonalda. Nim się obejrzeliśmy wybiła 00:00 byliśmy w Legionowie. Dopełniamy formalności, ostatnie poprawki przy rowerkach i Zzzzzzzzzz...

6 rano budzik dzwoni nieubłaganie. Niebo jakieś pochmurne  (organizatorzy zapowiadali, iz będzie cały dzień padać deszcz), leniwie pokuje plecak, szybkie śniadanko i na start. Przepak postanowiliśmy urządziś sobie w samochodzie, szkoda, aby rzeczy tak bezpańsko leżały skoro mogą leżeć w suchym samochodzie.

Witam się ze znajomymi twarzami, krótkie pogawędki przed startem, rozdanie map i start. Wszyscy biegną w jednym kierunku, jednak już pojakiś 10min zaczyna się kręcenie, ludki chodzą tam i spowrotem. Sprawdzamy dokładnie mape no tak pkt1 powinnien "gdzieś" tu być. Przeczesujemy kawałek lasu i nic. Jednak nie my jedyni mamy problem. Ciekawe rozpoczęcie rywalizacji. Po 20min okazuje się, że punkt jest w niewielkim zagłębieniu za krzakiem/drzewkiem słabo widoczni. Teamy rzucają się jak stado krówek na owy czerwono biały skrawek materiału i metalu. Drugi i trzeci punkt zaliczamy szybko. Zaczyna padać deszcz, ale jest ciepło więc w czasie biegu nie przeszkadzało mi to zbytnio. Po chwili coś mi zbyt mokro hmmm... pękł camel back i całe 1,5l płynu izotonicznego wsiąkło w trawe, no może troszke jeszcze we mnie i Plesiona. No nic mamy ze sobą jeszcze 1,5l (Plesiona) musi wystarczyć. Zaliczamy punkty raz po raz, co jakiś czas mijamy się z Kasią Polak. Przechodzimy na drugą mapkę (typową do biegów na orjętacje). Jestem w siódmym niebie nawet mrowisko jest zaznaczone. Tutaj dochodzi nas kolega z trasy pieszej (50km) mijamy się z nim na kilku punktach. Postanowiliśmy złączyć siły do końca etapu biegowego. Kolega nadawał nam tempo biegu (biega w maratonach), Plesion nawigował, a ja hmm... uśmiechnięta biegłam z nimi:)  Niestety czas z powrotem wrócić na normalną mapę. Coś pobolewa mnie żołądek i droga do pkt 13 nieco się dłuży. Naszczęcie to tylko chwilowy problem, do pkt14 i dalej mimo iż cała mokra to pełna optymizmu:) ZS na odcinku biegowym - typowa pamięciówka, popełniamy mały błąd nawigacyjny, przez co zajmuje nam ono dość sporo czasu,a  tu rozpadało się na dobre. Śmigamy po rowach, a Plesion to wogóle fruwa i wszystko jest zaliczone.N
a końcu etapu sędzie zwraca nam uwagę, iż na odwrót założyliśmy nr startowe. Tzn na rowerach mamy poprawne na koszulkach zamienione z czego rodzi się małe zamieszanie, ale nas to nie przejmuje. Nawet nie wpadliśmy na tak inteligentny pomysł, aby poprostu je zmaienić;) do końca trasy jechaliśmy z takimi.

Przepak w samochodzie, to dobry pomysł. Do wszystkiego dostęp, wszystko na wierzchu. Przebieram się, zjadam kawałek kurczaka, wypijam "sok z gumnijagód" i komu trampki temu czas. Na przepaku spędziliśmy 20min. Troche dużo, ale głównym moim celem tych zawodów nie jest rywalizacjia, bardziej zabawa sprawdzenie kolana i obecnego poziomu fizycznego.

Rowerki przeyjemne i pożyteczne, pkt na nich troszkę mniej. Pakujemy się w pokrzywy (ful respekt dla Plesiona). Dużo błota po drodze ja na swoich oponach ślizgam się na lewno i prawo, ale sprawia mi to dodatkową zabawe;) Wracając jeszcze do pkt to muszę przyznać, że etap rowerowy był bardzo krajobrazowy, gdyby tylko nie było komarów, komarów i jeszcze raz komarów byłoby rewelacyjnie. Co jakiś czas mijamy się z dwoma innymi zawodnikami, wymijamy się co chwilę.

Docieramy do etapu rowerowego. W sumie czekamy 11 minut na kajaki. Plesion tłumaczy mi, że mapa (zdjęcie satelitarne) jest takie same, jednak mamy zaznaczone różne punkty kontrolne. Na początku nie rozumiem zbytnio o co mu chodzi, bo dla mnie owe mapki były jednakowe, ale po 4min tłumaczeń dostaje wielkiego olśnienia (thx Plesion). Kajki to prawdziwe kongo. Dużo szuwarów, starsznie zarośnięte jezioro, ciężko wbić wiosło w tafle "glonów" a co dopiero je wyjąć. Ciężko mi to idzie wkładam w to tyle siły a cały czas mam wrażenie, że poruszam się centymetr po centymetrze. (Odziwo przy wynikach okazauje się, że jestem jedną z nielicznych osób które tak szybko pokonały ten etap, a ja sądziłam, że to tak wolno - miłe takie zaskoczenie).

Po kajakach wjechało nam troszkę na ambicje, aby być szybciej niż "owych dwóch zawodników z którymi się mijaliśmy". Dojeżdzamy bez problemów na metę, cel został osiągnięty.

W rezultacie końcowym zostaliśmy skwalifikowani  około 12 miejsca, jednak Plesionowi wkleili karę czasową 15 za stowarzysza na kajakch, a mi 60min za brak pkt1. Dla mnie to dość śmieszne, bo rzeczą oczywistą jest, że byliśmy na wszystkich punktach i kajaki wykonaliśmy poprwanie. Jednak szanuje decyzje sędziego. DLatego też nie rozwijam tematu.


fot.: SILNE STUDIO

Dzięki Plesion za super zabawe, a organizatorą za ciekawą trasę

Chicken
Jesteśmy najlepsi ! No ba ! Jak nie my to kto ?