Strona główna | Mapa serwisu | English version  
O górskiej przyjaźni, śmierci...
KREATYWKA > O górskiej przyjaźni, śmierci...

Czyli o tym, dlaczego zamieniłam wspinaczkę na rower... bo czy ktoś słyszał, aby aż tyle opowieści  było o kolarstwie?!

 

                                           „Partnera w górach nie zostawia się

                                                     nawet jeżeliby był bryłą lodu”.

M.F. Dąsal

Jak nie trudno zauważyć Motyw przyjaźni i śmierci w górach pojawia się dość często. Spróbuje przedstawić Wam moi mili powyższy motyw w oparciu o współczesną literaturę związaną z górami. Klasyka literatury górskiej to prawdziwie zadziwiające rozliczenie cierpienia i hartu ducha.

Literatura o której mowa, jest najczęściej literaturą faktu. Autorzy często piszą o własnych dramatycznych przeżyciach w górach, a także o śmierci wielu przyjaciół. Wspinaczka łączy w sobie siłę ducha i ciała, ale także ukazuje mroczne strony podejmowanych decyzji w niezwykle trudnych warunkach.

Każda wyprawa jest wyzwaniem, ale równocześnie w ułamku sekundy może stać się klęską.
Świat górskiej przyrody, z którym stykają się bohaterowie jest czasami bezlitosny, dlatego też właśnie ta literatura trzyma czytelnika w niezwykłym napięciu, ukazuje niewiarygodne sytuacje człowieka walczącego o przetrwanie. Ludzi, którzy podejmują decyzję o podjęciu wyprawy w góry mają zazwyczaj silną osobowość, w pełni zdają sobie sprawę z ryzyka takiej wyprawy. Jestem pełna podziwu dla alpinistów i uważam, że posiadają oni niezwykłą siłę ducha, odwagę, silną psychikę i wiarę, że się uda. Alpinizm jest sportem, który „wciąga”, gdy człowiek raz stanie na lodowcu, wraca potem tak często, aż do momentu, gdy zginie jego przyjaciel, a czasami w wyniku zejścia lawiny on sam poniesie śmierć na śnieżnej grani.

Motyw przyjaźni i śmierci, jest tematem powracającym, ludzie ginęli, a Ci którzy przeżyli podejmowali ryzyko kolejnej wyprawy. W celu przybliżenia Wam motywu przyjaźni i śmierci spróbuję wykorzystać współczesną literaturę górską .

Do najciekawszych pozycji  z pewnością należą takie pozycje jak: Romuald Karaś „Himalajska tragedia”, Aleksander Lwow „Zwyciężyć znaczy przeżyć”, Roskelly John „Nanda Devi”, O’Connell Nicholas „Więcej niż ryzyko”, Joe Simpson „Zew Ciszy”.

Pierwsza z nich Romualda Karasia „Himalajska Tragedia” ukazuje polską wyprawę na dziewicze szczyty Himalajów. Z relacji bohaterów dowiadujemy się o panujących nastrojach w grupie, o różnych postawach reprezentowanych przez uczestników wyprawy, ogólnie o atmosferze panującej w bazie. Bohaterowie są wobec siebie szczerzy i każdy z nich mówi otwarcie co czuje i jak widzi dalszą wyprawę. Główne siły wyprawy skupiają się na wytyczaniu i pokonywaniu drogi przez lodospad. Decyzje, które podejmują alpiniści mają charakter taktyczny. Każdy z nich w podświadomości ma nadzieję sukcesu, o czym świadczą kartki, które piszą do swoich najbliższych  i dzienniki wypraw. Przed podjęciem ostatecznej decyzji zdobycia szczytu, każdy z uczestników sam podejmuje ostateczną decyzję udziału w ekspedycji.

Ogromnie ważną rolę odgrywa tu dobry sprzęt i oczywiście warunki atmosferyczne. Prawie wszyscy na pewnej wysokości odczuwają bóle głowy i inne dolegliwości związane z samopoczuciem. Wszyscy jednak tworzą zwartą i przyjacielską grupę, idą wspólnie związani liną, mimo ogromnego wysiłku: „Tempo intensywne, pot zalewa im oczy…Zawroty głowy, grań wiruje. To daje znać o sobie reakcja wysokościowa…Omdlewają z pragnienia…”. Odarci z sił stają przed najwyższą piramidką skalną. Czasem nawet w relacjach między sobą wypowiadają takie zdania jak: „Trzeba mieć zajoba na punkcie Himalajów, aby na to wchodzić”.

Uderzający jest jednak wzajemny przyjacielski stosunek, najpierw przepuszcza się kolegów o mniejszym stażu alpinistycznym. Zdobycie szczytu jest czymś niezwykle wzruszającym: „Są na szczycie! Ściskają sobie dłonie, płaczą. Oddychają z ulgą”. Po krótkim odpoczynku rozpoczynają pracę, wykuwają w skale napisy, cieszą się z sukcesu. Jednakże ten etap nie jest całkowitym końcem sukcesu, często powrót okazuje się  trudniejszy od zdobycia szczytu. Dlatego też spokój, rozwaga i podjęcie odpowiedniej decyzji jest niezmiernie ważne. Cały czas wykazują wzajemną troskę o siebie, pomagają słabszym, wiedzą, że tylko przy kolektywnym współdziałaniu można osiągnąć sukces. Nawet jeśli dojdzie w grupie do różnicy zdań, to w przełomowym momencie wszyscy się jednoczą i podejmują wspólną dla dobra wszystkich decyzję.

W drodze powrotnej pojawia się lawina. Sytuacja się zmienia wszystko następuje błyskawicznie, zapada śmiertelna cisza, następuje krytyczny moment, góra lodospadu pochyliła się i runęła na kilku alpinistów, pozostali są bezradni: „Co robić? Jak ich ratować? Czy jest jakaś siła, która będzie w stanie uwolnić Stepka i Grząska, spod tysięcy ton lodu?” W przystępie rozpaczy biegną pod lodospad „…Zapada himalajska noc, ponura i beznadziejna, jak tragedia, która ich dotknęła. Czy  stąd odejść? A może czekać? Coś ściska za gardło, coś kłuje w sercach”, i znów należy podjąć niezwykle trudną decyzję. Wszyscy są zmęczeni, wyczerpani. Idą dalej, docierają do skraju lodowca, są szczęśliwi, myśleli, że już nigdy się nie wydostaną.

Kiedy pozostali spotykają się na wspólnie wytyczonej trasie i dowiadują się o tragedii swoich bliskich rozpacz ich jest niezwykła: „Zawadzki tłumi szloch. Major Mehta płacze jak bóbr. Chory, zzieleniały od biegunek Płonka nie daje wiary tragedii”. W swoim dzienniku zanotował „Chwilami sam nie wiem co robię, sprzątam, idę po wodę, gotuję, czytam”. Kierownikiem wyprawy po śmierci Zbyszka, zostaje Czarnecki. Wszyscy w milczeniu oddają hołd zmarłym kolegom. Każde odejście przyjaciela, jest czymś niezwykle tragicznym, jest głośnym i cichym bólem rozpaczy pozostałych przy życiu. Jeden z uczestników notuje: „Zbyszek tyle zapału i cierpliwości włożył w tę wyprawę i znalazł swój grób pod lodem”.

Następna lektura A.Lwowa ma formę reportażu-sprawozdania  nosi tytuł „Zwyciężyć znaczy przeżyć”. Autor ma za sobą 25 lat wspinania na najwyższym światowym poziomie. Był uczestnikiem wyprawy, która zakończyła się pierwszym zimowym wejściem na K2. W swojej książce pisze o tym, co na  przestrzeni tych lat najbardziej utkwiło mu w pamięci. Jedną z postaci, którą wspomina w sposób bardzo pozytywny i z wielkim szacunkiem jest Marek Kęsicki, który zginął na zboczach  Broad Pick mając 25 lat. Marek był bardzo koleżeński, szczery i oddany jak wspomina Aleksander: „Pożyczył mu buty i dwa bongi w owym czasie bardzo nowoczesne, drogie i stosunkowo rzadkie haki skalne”. Należał do ludzi niezwykle  odważnych podejmujących rozsądne decyzje i wiadomość o tragedii dotycząca bohatera była wielkim przeżyciem dla autora. W książce spotykamy wiele nazwisk i imion osób, z którymi zetknął się  autor podczas wspólnych wypraw, o wszystkich tych osobach pisze w sposób  niezwykle ciepły i przyjacielski. Ciągle wspomina ich, jakby byli gdzieś w pobliżu. I mimo, że wszystko z czasem zaciera się: drogi, ściany i szczyty to zawsze pozostają w pamięci twarze ludzi z którymi się wspinał. Podejmuje on również temat dotyczący istoty alpinizmu, który jest ryzykiem. Uważa również, że uprawianie alpinizmu zaspakaja szczególną potrzebę zajrzenia poza granice śmierci zachowując życie. Stawia pytanie: „Dlaczego giną ludzie mimo doświadczenia i wielkich umiejętności?”. Śmierć w górach dotyczy nie tylko młodych i niedoświadczonych alpinistów, ale i ludzi z dużym doświadczeniem.

Niezwykle ciekawym spostrzeżeniem autora jest przeświadczenie alpinistów, iż nic złego w górach im się stać nie może. Jednak im bliżej człowiek ociera się o śmierć tym bardziej docenia wartość i piękno życia.
Uważa również, że wiara w przeznaczenie znajduje tutaj swoje odbicie i mimo różnych dyskusji na temat światopoglądu, pomaga ona wielu alpinistom. Według autora, alpinizm jest sportem wyczynowym i heroicznym, a głównym przeciwnikiem człowieka nie jest inny człowiek, lecz potęga przyrody, żywioł. Ten żywioł zmusza do walki długotrwałej samotnej, a czasem beznadziejnej czego dowodem są ludzie, którzy giną  górach. Innym ciekawym spostrzeżeniem jest to, że nie każda śmierć poniesiona w górach jest spowodowana lawiną, czasami jest to zejście związane z naturalną śmiercią jak zator czy wylew. W jednej z baz lekarz dokonujący obdukcji zwłok, stwierdził, że powodem śmierci Haliny Krüger był zator.

Ciekawą refleksją jest stwierdzenie, że w obliczu dramatycznych wydarzeń człowiek jest spokojny i obojętny, może właśnie z tego powodu, że sam dokonuje wyboru – może wziąć udział w wyprawie, ale nie musi, w ekstremalnych warunkach często daje dowody ogromnej przyjaźni, idzie ratować kolegę i nie zastanawia się nad grożącym, wręcz śmiertelnym niebezpieczeństwem, nad zagrożeniem własnego życia.

Autor niejednokrotnie daje przykłady, w których sam podejmował wręcz heroiczną walkę o życie przyjaciela. Kiedy zobaczył lecącego głową w dół alpinistę, zszedł po oblodzonej krawędzi, bez żadnego dodatkowego zabezpieczenia. Warunki atmosferyczne były niezwykle trudne, miejsce wąskie oblodzone, zapadł zmrok: „Trzymając się naprężonej liny, bez żadnej asekuracji zszedłem do niego i odwróciłem go głową do góry. Był nieprzytomny, cały pokrwawiony, coś bełkotał chwilami i poruszał się bezładnie. Dopiero teraz ogarnął mnie spokój”.

Po zapadnięciu zmroku rozpoczął nadawanie znaków sygnalizacyjnych w stronę schroniska: „Po zapadnięciu zmroku przycupnąłem przy Wacku na wyrąbanej obok platformie i trzęsąc się z zimna, świeciłem w stronę schroniska Argentiere, sygnalizując jak trzeba – sześć razy na minutę. Po jakimś czasie na lodowcu pojawiły się światełka i wyraźnie dawano znaki w moją stronę. Nadchodziła pomoc”.

Około północy przybyli przewodnicy , wszyscy razem wydobyli Sonelskiego na grań, ubrali we wszystko co było możliwe, żeby go ogrzać. Sami stłoczyli się koło siebie ciałami, żeby utrzymać odpowiednią ciepłotę. Wkrótce nadleciał helikopter, Sonelskiego wciągnięto na pokład i odwieziono do szpitala. Po kilku ciężkich operacjach udało się go uratować. Powyższy przykład również podkreśla, jak ważna w tym trudnym momencie jest przyjaźń ludzka. Ratując Sonelskiego autor ani razu nie pomyślał o sobie, o tym, że sytuacja jest niezwykle niebezpieczna i bezpośrednio zagraża jego życiu.

A. Lwow podkreśla, że na pewnych wysokościach wszystkie wyprawy bez względu na rasę czy pochodzenie, mają do siebie duże zaufanie i potrafią się zjednoczyć, gdy zachodzi taka potrzeba. Najgorszym momentem natomiast jest świadomość, że idzie się po trupa. Takie wspomnienia pozostają w psychice człowieka bardzo długo. Dramatycznym przeżyciem jest również oczekiwanie na partnera, który nie powróci, ponieważ zginął.

„Nanda Devi” to kolejna lektura ukazująca tragiczną wyprawę. Jej bohaterką jest Devi Unsoeld Amerykanka, której ojciec jest głównym organizatorem wyprawy. Jej narodziny i całe życie było związane z górą, od nazwy której otrzymała imię i którą pragnęła zdobyć. Cała wyprawa jest historią dramatycznych wyborów jakich musieli dokonywać uczestnicy ekspedycji.

W obozie IV na wysokości 7320m npm Devi dostaje ostrego bólu brzucha, jej twarz staje się przeraźliwie biała i z minuty na minutę sytuacja się pogarsza. Po chwili wyszeptuje bardzo spokojnym głosem „umieram” – tak się stało. Mimo reanimacji, masażu serca szanse na przeżycie Devi malały. Przez ponad pół godziny usiłowano wskrzesić w niej życie, niestety śmierć była nieubłagana dziewczyna nie życła. Wszyscy pozostali uczestnicy w wielkiej żałobie, bólu i rozpaczy, szlochając żegnali Devi. Następnego dnia ciało Devi zostało rzucone w dół: „… w ramiona rozszalałych żywiołów, w objęcia  bogini Nanda Devi”.

Motyw przyjaźni i śmierci jest nieodłącznym atrybutem każdej wyprawy. Ciągle pozostaje wiele pytań, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jak wynika z powyższej lektury dramatyczne przeżycia bardzo często towarzyszą alpinistom, nie ma tragiczniejszej sytuacji jak pozostawienie przyjaciel w górach.
Najtrudniejszą wiadomością jaką wysyła ojciec Devi do żony to informacja o śmierci dziewczyny: „Devi zmarła 8 września na skutek choroby wysokościowej. Ciało oddano górze. Piękno zabrało piękno”.
Śmierć Devi stała się przyczyną dyskusji i refleksji. Była osobą wesołą, rozładowującą wszelkie napięcia i nagle odeszła.

To właśnie Devi pragnęła wziąć udział w tej wyprawie i zmarła robiąc to, co najbardziej kochała, spełniając swoje marzenia o wysokich górach, wspinaczce i himalajskich szczytach, spoczęła na wieki na zboczach swojej himalajskiej imienniczki. Jeden z hinduskich członków ekspedycji napisał: „Devi żyje ona nie umarła, tylko przez jakiś czas była boginią w ludzkim ciele”. Z epilogu dowiadujemy się, że wyprawa na Nanda Devi odcisnęła stałe piętno na wszystkich uczestnikach. Z trzynastu, którzy tamtego lata chcieli spełnić swoje marzenia, czworo na zawsze pozostało w górach.

Motyw przyjaźni i śmierci odnajdujemy prawie w każdej pozycji dotyczącej wypraw w wysokie góry.

Jeden z uczestników z książki  „Zew Ciszy” opisuje jak rozpaczliwie szukał przyjaciół, którzy nagle zniknęli, wiedział, że z każdą minutą ich szanse maleją, w końcu zrozumiał, że odeszli na zawsze: „Wiedziałem, że ich zasypało, dla mnie jednak to jakby rozpłynęli się w niebie, porwani przez nadludzką siłę do miejsca, o którym możemy tylko pomarzyć”.

Często pozostali przy życiu alpiniści na łamach czasopism, snują wspomnienia o przyjaciołach, którzy odeszli, składając im w ten niezwykły sposób hołd, a jednocześnie próbują wytłumaczyć sobie i innym tę  okrutną stratę: „Ci, którzy odnaleźli swoje powołanie w górach, są szczęśliwcami”.

Alex Lowe na krótko przed wypadkiem napisał meldunek na stronie internetowej: „Sięgając pamięcią wstecz… Wiem, dlaczego jeżdżę w góry, nie po to, żeby je podbić, ale żeby pogrążyć się w ich bezkresnym ogromie – są o wiele większe od nas, żeby lepiej zrozumieć harmonię pokory, cierpliwości i potrzeby ryzyka, żeby dzielić się tym z przyjaciółmi…”.

 Niezwykle ciekawą pozycją jest książka „Więcej niż ryzyko” Nicholasa O’Connela. Są to wywiady z wybitnymi alpinistami. To właśnie tu autor przybliża nam odkrycie tajemnicy alpinizmu. Poznajemy też motywacje pragnienia i cele tych, którzy w tej dziedzinie osiągnęli najwyższe szczyty.

Anna Czerwińska wspinaczkę traktuje jako sposób na manifestowanie poglądów, jako upartą postawę. Wyjazdy w góry są dla niej oderwaniem od szarej rzeczywistości. Wszystkie niewygody: ciasny namiot, brak wody, niskie temperatury traktuje jako walkę z samą sobą – mówi: „Odkryłam, że góry są alternatywną codziennością, szansą na obcowanie z piękną przyrodą. Źródłem intensywnych doznań – dają wolność”.

Dla Wojtka Kurtyka wspinaczka nie jest sportem, to religia, sposób na życie. Według niego kształtuje ona charakter, pozwala poddawać się próbie i prowadzi do odczuwania niezwykłej radości życia. To właśnie wyprawy pozwalają mu zaakceptować negatywne strony życia. Taki styl życia nazywany jest przez Kurtykę koncepcją ścieżki i wywodzi się z filozoficzno-religijnych tradycji Wschodnich: „ Lubię porównywać himalaizm do czegoś w rodzaju sztuki cierpienia. Po prostu napierać do przodu do granic możliwości”.
Wojtek wspina się tylko z przyjaciółmi, ponieważ ma do nich ogromne zaufanie. Za każdym razem śmierć któregoś z nich, uświadamia mu jak wielkie podejmuje ryzyko. W sytuacji ekstremalnej zawsze czeka na partnera z nadzieją, że żyje, że wróci, mówi: „Wolałbym śmierć na stojąco, od konania leżąc w śpiworze”. Uważa, że najgorsza jest bezsilność, gdy nic już nie da się zrobić, a ma się świadomość, że śmierć jakże ważna chwila w życiu człowieka – już się zbliża. Kurtyka traktuje wspinaczkę jako metaforę życia – mówi, że człowiek przeżywa euforię,  z powodu sukcesu, innym razem gorycz, gdy dozna klęski. Jednak nie można uciekać od porażki „…trzeba poznać poczucie przegranej i jeżeli się jest dostatecznie mądrym doceni się to” – uważa, że każdy powinien podążać swoją ścieżką.

Reinhold Messner to światowa postać alpinizmu. Podkreśla on w swoich wypowiedziach, że wspinaczka polega na tym, aby pozostać wśród żywych, próbując za każdym razem iść krok dalej! Sądzi, że intensywność naszych doznań jest o wiele większa w miejscach niebezpiecznych. Według niego – „Najlepszym alpinistą nie jest ten, kto raz czy drugi zrobi jakieś szaleńcze wejście, by za trzecim razem zginąć, najlepszym zostaje ten, kto dokona wielu zadziwiających rzeczy i przeżyje”.  Reinhold uważa, że każdy ma swój zapas szczęścia i nie powinien go nadużywać, traktuje wyprawy jako sposób współżycia z naturą.  Wspinaczka jest dla niego modlitwą, to dzięki niej czuje się oczyszczony, otwarty i dlatego też alpinizm jest celem jego życia, a różnice między wspinaniem, a życiem już dawno się zatarły. Żyje i wspina się, ponieważ jest to możliwość wyrażania siebie, poznania świata, bycia z ludźmi: „Ładna droga na dobrej ścianie to nasze dzieło sztuki. Tak samo jest w życiu. Żyjemy i przemijamy, ale jeśli jesteśmy twórczy, coś po nas zostaje, zawsze pozostaje jakiś ślad”.

Z powyższych wywiadów z alpinistami, dowiedzieliśmy się, że nie ma jednoznacznej definicji potrzeby zdobywania gór. Ale siła przeżycia i całkowite oddanie się pasji wpinania budzą szacunek, a może i zazdrość takiego sposobu pojmowania świata.

Opierając się na powyższych pozycjach spróbuję jeszcze przybliżyć Wam osiągnięcia Polaków w alpinizmie, o tych osiągnięciach najlepiej świadczą wyniki. W tym sporcie nie mierzy się wyników ani centymetrem, ani punktami. Nie ma widowni i stadionów. Ktoś kto nie ma pojęcia o alpinizmie i nie rozumie, że rywalizacja jest nieodłącznym elementem sportu powinien jeszcze raz uważnie posłuchać słów Jaszcza: „Góry są po to, by przeżywać w nich radość zdobywcy. By wznieść się ponad siebie”. To właśnie dzięki śmierci znają oni wartość życia  lepiej niż ktokolwiek inny. Osiągnięcia Polaków na ośmiotysięcznikach są naprawdę imponujące i z pewnością sytuują nas na pierwszej pozycji w światowym rankingu himalajskim.

26 maja 1989 roku Eugeniusz Chrobak i Andrzej Marciniak zdobyli wierzchołek Mont Everestu. Niestety był to triumf, który szybko przerodził się w tragedię Polaków w Himalajach.

29 maja w czasie zejścia do bazy lawina pogrzebała na zawsze pięciu wybitnych alpinistów. Prócz tego na stokach K-2 pozostało czterech alpinistów, jeżeli do tego doliczymy leżący obok Broad Peak to liczba ofiar wzrośnie do piętnastu.

Tragedia Polaków na zachodniej grani nie jest odosobniona. Historia alpinizmu notuje cały szereg wielkich katastrof górskich, ale w kategorii wypadków losowych, przez nikogo niezawinionych. Do nich należą gigantyczne lawiny często spowodowane trzęsieniem Ziemi, które grzebały  pod zwałami śniegu i kamieniami prawie wszystkich członków kilkunastoosobowej ekipy.

Podobny kataklizm zdarzył się w 1993 r. kiedy to gigantyczna lawina zniosła część wierzchołka góry Mt. Cook. W tym miejscu nasuwa się pytanie czy takich tragedii można było uniknąć, myślę, że na takie pytanie nigdy nie znajdziemy do końca jednoznacznej odpowiedzi.

Liczby bezwzględne nigdy nie oddają rzeczywistych rozmiarów tragedii, bo czyż można porównać wypadki w górach – nawet największy – z katastrofą lotniczą, kolejową, tsunami czy ostatnią w Chorzowie  podczas wystawy gołębi.

Niezwykle ciekawe zdanie na temat tragicznych wypadków w górach przytacza autor Aleksander Lwow w swojej książce „Zwyciężyć znaczy przeżyć”, uważa on, że każdy alpinista jest wyposażony w indywidualny karnet na szczęście: „…zależy wyłącznie od pojemności indywidualnego karnetu na szczęście, z jakim każdy z nas przychodzi na ten świat. Jeśli więc  zdarzają się jeszcze himalaiści w wieku dojrzałym, by nie powiedzieć podeszłym, to tylko dlatego, że rzucili to ryzykowne zajęcie przed utratą ostatniego z kuponów”.

Z powyższych rozważań wynika, że ludzie w różny sposób żegnają się ze swoim życiem, bo jedno niewątpliwie jest pewne, że wszyscy są śmiertelni i kiedyś odejdą.

Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że alpiniści mają pasję, a pasja to część życia i jeśli człowiek ma pasję to jest szczęśliwy, bo jego życie ma twórczy sens.

Joe Simpson w książce „Zew Ciszy” pisze: „W górach jest coś wzruszającego. Pobudzają naszą duchową świadomość, ukazują kruchość życia i wskazują na nasze nic nieznaczące miejsce we wszechświecie”.

Wszystkie lektury w oparciu, o które napisałam pracę podkreślają fascynację górami, ukazują jak bardzo silny jest motyw przyjaźni i śmierci, jest on nieodłącznym atrybutem każdej ekspedycji, gdyż każda wyprawa jest ryzykiem. Na zakończenie raz jeszcze przytoczę cytat, którym rozpoczęłam pracę, słowami nieżyjącego już alpinisty, który również pozostał na zawsze w górach: „Partnera w górach nie zostawia się nawet jeśliby był już bryłą lodu”.


 

 

Karolina Kurajk, Gdańsk 2005

 

 

Jesteśmy najlepsi ! No ba ! Jak nie my to kto ?