Strona główna | Mapa serwisu | English version  
Maroko 2008
po prostu... CHICKEN > Góry, podróże... > Maroko 2008
02/03/2008 M'hamid



"Vamos, vamos, vamos.
Vamos, vamos,
vamos
- a la playa.

A que la playa?
A que la playa?
Solo arena"





„Chodź, chodź, chodź ze mną przyjacielu na pustynię! A gdzie jest ta pustynia? A gdzie jest ta pustynia? Tutaj tylko piasek i gwiazdy...”
I tak najprościej można opisac M'hamid - małą nomadzką mieścinę 15km od Algerii. To taki początek i koniec równocześnie. Na końcu wiosku stoi szkoła, kończy się droga i dalej tylko piaski, piaski i potęga Sahary wszystko się kończy, a właściwie to chyba wszystko dopiero się rozpoczyna.

Do M'hamidu trafiłam przypadkiem. Właściwie to w ogóle miało mnie tam nie być. Los chciał, że akurat żaden samochód nie jechał w stronę Zagory za to mknęło coś w stronę M'hamidu i zabrało mnie ze sobą. Na miejscu słyszę od miejscowej ludności "Nie ma ludzi, bus nie pojedzie". Więc nie ma wyjścia zostajemy.

Nie wiem dlaczego, ale już od samego początku wioska wzbudza we mnie zaufanie. Nie zaczepiają mnie typowi naciągacze, nikt nie kłamie, wrecz przeciwni co niektórzy oferują swoją pomoc, szczerom pomoc. "Możecie rozbić na miot u mnie", "nie martwcie się, zapraszam do mnie" - co chwilę słyszę propozycję.

Okazuje się, że w wiosce jest Polka! Jeden z nomadów zaprasza nas na herbatę i na spotkanie z nią, mam jeszcze jakąś małą nadzieję, że uda się zorganizować transport więc grzecznie odmawiam, jednak mężczyzna odbiera to jako obrazę i przyprowadza do nas Beatę. Tak Beata J. to wyjątkowa osobowość. Silna, kreatywna kobieta, uciekająca od szarej rzeczywistości do tej bardziej barwnej. Dla niej życie to magia, podróże, uśmiech, muzyka. Od razu odnajdujemy wspólny język i po kilku chwilach okazuje się, że również jest Gdańszczanką, a po kilku dłuższych chwilach, że mamy wspólnych znajomych i już kiedyś się spotkałyśmy! To niesamowite jaki ten świat mały. Tu (gdzie miało mnie nie być), teraz ( spontaniczny wyjazd, spowodowany mętlikiem w głowie) spotykam się z Beatą.

Nim się obejrzałam zrobiło się ciemno, bardzo ciemno jak by ktoś światło wyłączył. To tylko leniwe słońce zakończyło swój bieg, ustępując miejsca księżycowi. Poznaje Rahmoun'a oferuje nam pomoc. Postanawiamy zostać tutaj 2 dni.

Rozmowy końca nie widać. Beata strsznie się cieszy, że może po Polsku porozmawiać, bo już zapomniała troszkę jak brzmią dwuznaki. Ja z kolei wsłuchuje się w każde jej słowo, a właściwie słowa które łączą się w niesamowitą historię o M'hamidzie, który od niedawna istnieje. Kiedyś nomadzi nie wiedzieli, że istanieje inny świat. Prowadziły ich srebrzyste gwiazdy na szkarłatnym niebie i oddech pustyni, który tylko niektórzy potrafią usłyszeć. Niektórzy z nich pozostali w oazie spokoju, gdzie czas nie ma najmniejszego znaczenia - tu ważna jest życzliwość, otwartość, pomocna dłoń - a inni przenieśli się malutki kawałeczek dalej i tak narodził się M'hamid. W moich oczach takie troszkę niebo na ziemi. Miejsce bezpieczne, gdzie nikt nie krzywdzi  , nikt  nie oszukuje a bardzo dużo uświadamia co tak naprawdę jest ważne. Tu nikt nikogo nie zosatwi w potrzebie, bo życie płynie innym rytmem.

Rahmouna rodzice po dzień dzisiejszy żyją na pustyni - jednak prawdziwych nomadów nie brakuje w M'hamidzie. To ludzie z honorem i dumą lecz wszystko to chowają w malutkim pudełeczku. Oni po prostu są szczęsliwi. Nie żyją pogonią za dniem jutrzejszym. Tutaj ważny jest człowiek- w odwiedzinach bliskiej osoby nie przeszkodzi nawet burza piaskowa, bo mają szacunek dla drugiego człowieka. My mamy zegarki , nomadzi mają czas. W miesicinie króluje radość, optymizm, ciepły uśmiech i wiara w lepsze jutro - z jednej strony są tak biedni, nie mają nic z innej strony tak bogaci. Może dlatego, że żyją w roku 1428 !

Jedyne zmartwienie tubylców to przesuwająca się wydma, która za pare lat może zasypać wioskę. Hmm.. w sumie to, źle prawię: wydma to nie zmartwienie, ponieważ dzięki temu sadzą palmy (mają zapobiec zasypaniu) które dają im tyle radości i wiary:)

Rahmound wita nas tradycyjną miętową herbatą. Z zaciekawieniem wsłuchuje się w język Polski, oczywiście kulturalnie staramy się tłumaczyć o czym rozmawiamy. Ale jego nauka naszego języka również nie poszła w las (Brawo dla Beaty), szczyci się swoim "Polska biało-czerwoni" oraz "Jestem Ryszard, jestem Polakiem i jestem zajebisty". Z imieniem "Ryszard" to ciekawa sprawa. Beata pokazału mu film "Miso" i tak już potem zostało Rysiu Misiu.

Tego wieczoru poznaje jeszcze kilku mieszkańców M'hamidu. Dowiaduje się, że właśnie tutaj startuje magia szlaku 50 dni do Timbuktu, dawniej głównego szlaku komunikacyjnegoW natłoku wrażeń i emocji wszyscy jesteśmy zmęczeni. Dziękuje za urocze spotkanie. Rahmound odparł skromnie: "meande is muszkil" (nie ma problemu).

Czas zebrać siły na dzień jutrzejszy, więc pogranżamy się w krainę Orfeusza.

Budzę się rano, pełna energi na wstający dopiero dzień. Trochę brakuje mi Xa pro 3d, albo kelly'sa - czas na poranny trening, tym bardziej, że na pobliskich terenach odbywa się coroczny Maraton Piasków, który od 3 lat wygrywają nomadzi z M'hamidu. My też mamy tam swojego reprezentanta - Gaweł napieraj.pl. Pełen respekt.

Dziś udaje się wraz z Wojtkiem i Beatą do pobliskiej Kazby w której po dzień dzisiejszy żyją nomadzi, jest ona prawie wogóle nie znana w związku z czym nie ma tam turystów, błysków fleszy i wszystkiego innego co psuje ich harmonię.

Po drodzę dowiaduję się, iż w M'hamidzie obrządek małużeństwa trwa siedem dni, a młoda para poznaje się dopiero w dniu ślubu. To olbrzymie wydarzenie w wiosce, na początku świętują kobiety, następnie mężczyźni a dopiero na końcu młodzi. Całą przyszłość planują rodzice. Kobiety są tutaj "troszkę" na straconej pozycji. Każdy mężczyzna może mieć 4 żony pod warunkiem, że stąc go aby każdej zapewnić dostatek. Po nocy poślubnej na pokaz wiosce wywieszane jest prześcieradło, jeżeli nie jest ono pobrudzone od krwi kobieta jest wyklęda przez lud! Analogicznie z rozwodami, które jako tako nie wpływają na mężczyznę lecz kobieta jest odrazu skreślona! Co to za sprawiedliwość.

Mijamy, sadzonki trawy, kilka osiołków. Co jakiś czas zaczepiają nas dzieci, jesteśmy dla nich świetną zabawą, częstuje je cukierkami. Cieszą się niesamowicie, aż miło popatrzeć jak niewiele do szczęścia potrzeba. W M'hamidzie nie kupisz całej tabliczki czekolady, jest ona sprzedawana na kostki. Tak samo jest z cukierkami - na sztuki. Słodycze to olbrzymi luksus i mało kogo na nie stać. Cena dwóch kostek czekolady jest równa cenie obiadu dla 4- osobowej rodziny.

Któregoś dnia nie mając zbytnio świadomości o owych "luksusach", gdy organizm domagał się kalorii, poszłam do sklepu  kupiłam tabliczkę czekolady. Na początku sprzedawca nie dowierzał, że chcę kupić całą tabliczkę za 8 dirhamów (2,4zł). Po chwili zaczepia mnie starsza berbejska i pyta czy poczęstuję ją. Oczywiście to czynie. Widać niesamowitą radość i wdzięczność w oczach - ten widok pozostanie mi w pamięci do końca życia. Tego dnia rozdałam całą czekoladę...

Dochodzimy do Kazby tuż obok znajduje się szkoła, akurat dzieci wyszły na dwór. Dotychczas widzieliśmy tylko Kazby "turystyczne" w których zadomowiły się już małe sklepiki z pamiątkami, a turyści są na pożądku dziennym. Ta jest całkiem inna tutaj jak by czas się zatrzymał. Ludność nie zwraca na nas większej uwagi, zachowują się jak by nigdy nic. My również staramy się uszanować ich kulturę, nie robimy zdjęć, nie chodzimy gdzie nas nie proszą w końcu to ich dom i oni sa gospodarzami tej glinianej kostrukcji wspartej na bambusie. Cała budowla robi wrażenie, ona jest olbrzymia.

Na końcu częstuje dzieci cukierkami, aż zaczęłam się zastanawiać dla kogo jest to większa radość: dla dziecka które otrzymuje cukierka, czy dla mnie, która mu go dała.
Do wioski wracamy troszkę na około. Jest około 28 stopni, a mój buff został niestety w plecaku. Dochodzimy do miejsca o którym już wcześniej wspomniałam. Tu kończy się asfalt, kończy się wszystko, a może właśnie dopiero zaczyna. Przed sobą widzę tylko piaski i piaski, za sobą małą nomadzką mieścinę - M'hamid.

Ide do Mustafa, mimo, że jestm tutaj bardzo krótko czuje się bardzo bezpiecznie, sama poruszam się po wsi. Znam juz tu kilka osób. Np Mustafa Kiki - jest sprzedawcą. Bardzo otwarty i pozytywny nomad, który za każdym razem z dużą uwaga i zaciekawieniem wysłuchuje co mam mu do powiedzenia. To strsznie miłe, że nie próbuje mnie naciągać i nie wymyśla cen. Mustafa taki nie jest on nigdy nie oszukał by nikogo. Cena to cena, dla każdego człowieka jednakowa. Pozatym dla niego pieniadze nie sa wazne, zreszta jak dla sporej czesci tutejszego społeczeństwa. Dzięki Mustafa jesteś naprawdę niesamowity.
Zasiadamy z Rahmounem do herbaty...


c.d.n
________________________________________________________________________
_________________________________________________________________________

01/03/2008 M'hamid



Ah ten M'hamid, "tutaj tylko piasek i gwiazdy..". W pełni zgodzę się ze słowani Beaty, chyba mało kto potrafi tak bajecznie pisać. Usiądźcie więc wygodnie w fotelu i wysłuchajcie histori o Dwóch Światach...





Dwa światy – zawsze mam takie skojarzenie, gdy myślę o M'hamdzie i o ludziach tu żyjących. Dwie części wioski, dwa rodzaje ludzi o skrajnych marzeniach, potrzebach i stylach życia.



             Pierwsza część to Nomadowie, którzy przybyli z pustyni i osiedlili się kilkadziesiąt, kilkanaście, kilka lat, miesięcy lub dni temu w wiosce. Co jakiś czas przybywają tu nowi, którzy dotąd całe życie spędzili na pustyni. Powodem jest coraz większa świadomość Nomadów co do tego, że warto posłać dzieci do szkoły i zapewnić im lepszą przyszłość. Wcześniej Nomadowie żyli tylko na pustyni i nie mieli pojęcia, że istnieje jakiś inny świat. Jak powiedział mi jeden z nich, który przeniósł się ok. 30 lat temu do wioski: „Myśleliśmy, że na całym świecie jesteśmy tylko my i pustynia. Że cały świat to tylko Nomadowie i nie istnieje nic więcej...”. Nic dziwnego, że jeszcze 30 lat temu tak myślano – na pustynie nie docierała jeszcze wtedy żadna namiastka cywilizacji. Tu zaczynał i kończył się cały świat. Sahara.


Gdy pierwsi Nomadowie przenieśli się do kasby, a potem do wioski (tę historię opisałam w tekście „Black&White – kasowa konfrontacja”), zobaczyli, że można żyć łatwiej. Pojawili się wędrowni kupcy i pierwsze miejsca, gdzie można było nabyć jakieś produkty – mniej czasu zajmowało zdobycie i przygotowanie jedzenia, dotarcie do krewnych (bo na pustyni namioty znajdowały się często w sporej odległości od siebie – nie zawsze cała rodzina żyła w jednym miejscu).

Pogoń za oszczędzeniem czasu – jakie to nam znane i uniwersalne, prawda? My oszczędzamy czas na wykonywaniu codziennych czynności – kuchenka z palnikiem zamiast ogniska, pralka, taksówka, samolot – szybciej, szybciej, szybciej!!! A tak naprawdę – czy rzeczywiście dzięki temu mamy więcej czasu...? Nie wydaje mi się... Droga do celu często jest ważniejszym i piękniejszym doświadczeniem niż sam cel...

Na pustyni było inaczej. Pobudka wraz ze wschodem słońca. Wspólna herbata (a dokładnie trzy za jednym razem - taka jest nomadzka tradycja), której przyrządzanie trwa ponad godzinę, a w tym czasie wszyscy siedzą w kręgu i rozmawiają. Śniadanie. Wszystkie posiłki podobne, składające się z tego, co jest akurat pod ręką – mleko wielbłądzie, mięso upolowanego na pustyni zwierzaka, daktyle, zebrane na pustyni rośliny. Wszystko wolno przyrządzane – na ognisku. Kolejne herbaty. Wyprawa mężczyzn do strumienia po wodę (takich miejsc z wodą jest niewiele na Saharze, więc jeśli akurat grupa miała namiot oddalony od miejsca z wodą, takie wyprawy były konieczne) – czasem trwająca parę dni. A wieczorem muzyka. Granie na czym popadnie. Konstruowanie prowizorycznych instrumentów. Wymyślanie piosenek, melodii – bo skąd Nomadowie niby mieli znać piosenki popularne? Mówi się, że dla Nomada na pierwszym miejscu jest pustynia, na drugim – zwierzęta, dzięki którym ma co jeść, trzecim zaś przyjacielem jest muzyka. To ona umila czas, pozwala zapomnieć lub pamiętać. Zapomnieć o tym, co niemiłe, pamiętać – o losach rodziny, bo często piosenki nomadzkie to opowieści o losach przodków tej rodziny; stąd taka różnorodność i nieznajomość danych piosenek przez innych Nomadów. Życie powoli, rozkoszowanie się codziennymi czynnościami, wkładanie w nie całego serca. Gdzie każda czynność jest wielkim, świętym wydarzeniem, z czego my, w tym pędzącym świecie nie zdajemy sobie sprawy, przyrządzając ekspresowo kawę, herbatę, pędząc samochodem, kupując obiad w przydrożnym barze. Celebracja prostych, codziennych czynności, które nadają życiu kolorów – to nam gdzieś w tym naszym świecie umknęło. A przecież te czynności składają się na nasze życie. Wolniej, wolniej, wolniej...

Dla Nomadów życie w wiosce to była nowość – duże zaskoczenie. Przyzwyczaili się jednak szybko do wygód. Wygód – to ich słowo, bo my byśmy raczej tego tak nie nazwali. Brak elektryczności, bieżącej wody, pustki w sklepach – to dopiero kilka lat temu troszkę się zmieniło. Za to wszystko w jednym miejscu, możliwość nauki dla dzieci, nieprzeciekający dach nad głową – czego więcej trzeba? Łatwiej. Na pewno łatwiej, ale czy szczęśliwiej? Zawsze to czuję i słyszę, że ich serce jest tam, na pustyni, w sferze odwiecznej, podarowanej im wolności. Natura i człowiek – najbardziej autentyczne i pierwotne połączenie.

Dzieci tych Nomadów poszły do szkoły. Niektóre potrafią pisać i czytać – w przeciwieństwie do rodziców, którzy nie potrafią nawet zapisać swojego imienia i nie wiedzą, ile mają dokładnie lat. To pierwsze pokolenie mające możliwość edukacji ma teraz ok. 35 lat. Wielu z nich po skończeniu szkoły (zazwyczaj tylko pierwszej – coś takiego jak u nas niepełna podstawówka) nie znalazło nigdzie pracy – bo takiej nie ma w Maroko, nawet dla ludzi po studiach. Gdy kilka lat temu zaczął się boom (choć to za duże słowo) turystyczny w M'hamidzie, ci młodzi ludzie zaczęli pracować z turystami jako przewodnicy po pustyni. Zobaczyli inne kultury, odkryte ramiona kobiet, dekolty – coś, czego wcześniej w swojej kulturze nie mieli możliwości ujrzeć. Usłyszeli o „nowym, lepszym, łatwiejszym świecie”. Europa i Ameryka – Paradise!!! I co w tym momencie stało się marzeniem młodych? Pieniądze (więcej w tekście: ”A kiedy przyjdzie turystów czas... - kulisy M'hamidu”) i ucieczka z tego świata na któryś z tych dwóch kontynentów – ku „życiu w raju”. Niestety, nie ma w praktyce dla nich możliwości zdobycia wizy do Europy, a co dopiero Ameryki! Stąd też próby nielegalnego przepłynięcia wpław odległości między ich kontynentem a Europą, w czasie których giną rocznie setki ludzi – ale o tym nie mówi się głośno... Drugi sposób to małżeństwo z Europejką – ale o tym napisałam już szerzej w tekście „Wino, kobiety i śpiew – kulisy M'hamidu cz. II”, więc nie będę się powtarzać:) Marzenia młodych z branży turystycznej zbite z marzeniami ludzi z pustyni, ich rodziców – dwa inne, nieprzystające do siebie światy. Rodzice i dziadkowie - to już ostatnie pokolenia Nomadów w tej okolicy z pustynnym sercem i czystymi, niematerialnymi marzeniami. Za kilka lub kilkanaście lat, gdy pustynni Nomadowie osiedlą się w wiosce i gdy to pokolenie umrze, zostaną już tylko ci dążący do Paradise. Skończy się ten świat. Pęknie jakieś niebo...

Te dwa światy doskonale widać także w zabudowie wioski, która dzieli się na dwie części. Pierwsza, zaczynająca się od drzwi do M'hamidu, to część dla turystów, i tu właśnie umiejscowione są campingi, hoteliki, bazarki z pamiątkami. Druga, do której turyści nie zachodzą często, to część wydzielona tylko dla Nomadów. Żyją sobie oni tam swoim życiem, mają swoje miejsca, gdzie przesiadują, swoje sklepiki. Wstają o 6 rano, idą spać o 22:00, w przeciwieństwie do turystycznej części wioski, gdzie turyści i armia zasypiają nad ranem, a wstają w południe. W tym pierwszym świecie nigdy nie istniały słowa: „Policja! Kradzież! Włamanie! Napad!”. W M'hamidzie, oprócz przybywających tu turystów, wynajmuje domy wielu żołnierzy, którzy obstawiają pobliską, niespokojną granicę z Algierią. Ich miejscem jest część turystyczna i zdają sobie doskonale sprawę, że są niemile widziani w części nomadzkiej. Prawda jest taka, że tutaj rodziny dzielą się na zwolenników armii (dlatego, że np. ojciec rodziny pracował w armii i dzięki temu, z racji przyznanej mu później renty od państwa, rodzina ma co jeść) i frontów wyzwolenia (tak, o Polisario mowa!), przy czym nie mówi się o tym głośno i nie rozmawia w rodzinach na te tematy. Bo przecież zwolennicy Polisario to ludzie, którzy negują państwo, a zwolennicy armii to ci, którzy nie chcą zrozumieć „swoich”, czyli ludzi żyjących na Saharze Zachodniej (nazywanych Saharawi - to nie Nomadowie, jak tutaj, w M'hamidzie). Tak źle i tak źle... Więcej o tym problemie z West Saharą napisałam w tekście: „Mroczny Biały Dom – powrót do cywilizacji”.

Każdy zna tu swoją granicę; naturalną granicę – gdzie jest jego miejsce. Ostatnie wydarzenie pokazało, jak na ludziach ze wsi odbiło się złamanie tej zasady. Jedna nomadzka, biedna rodzina, postanowiła trochę zarobić i wynajęła pokój w drugiej części swojego domu dla dwóch żołnierzy. Nie byłoby to problemem, gdyby ten dom nie znajdował się akurat w części tylko dla Nomadów, gdzie inni, nawet ci bardzo biedni, nie zgadzają się na zamieszkanie tu żołnierzy. Ale stało się. Dwóch nowych mieszkańców już pierwszej nocy przesadziło z alkoholem i zaczęło wchodzić do otwartych nomadzkich domów, robiąc rozróbę. Następnego dnia już wszyscy młodzi mieszkający w tej części czekali tylko na tych żołnierzy, by się z nimi „policzyć”... Oni nie mają tego naturalnie we krwi, żyją zgodnie w swojej części wioski; nie ma tu kradzieży, pobić, wtargnięć do nieswojego domu – inny świat. Na ulicy tej części wioski pojawiła się po tym incydencie policja, czego te rodziny nie cierpią. Niepokój i zastraszenie – tak nieznane tym rodzinom uczucia. W tej części wioski też czasem młodzi piją alkohol daktylowy, ale po tym siadają i grają, śpiewają. Nie ma jakiś nieprzyjemnych incydentów. To ich miejsce, więc żyją tu sobie spokojnie, ale od czasu rozróby dwóch żołnierzy poczuli niepokój i boją się policjantów, którzy – bojąc się z kolei tak niecywilizowanego ludu, jak Nomadowie (bo sami są z innych miast) – starają się upodobnić trochę do Nomadów, zakładając gandory i turbany, by raz na jakiś czas spatrolować teren. Ale tu się wszyscy znają, wiedzą, kto jest kim, więc czuję, że te patrole szybko się skończą...

Bardzo dobrze znam te dwie części wioski – pół mojego pobytu tutaj, w M'hamidzie (a to już 2 miesiące w tej wiosce i blisko 4 miesiące w Maroko) spędziłam mieszkając w części nomadzkiej, prowadząc takie życie jak rodziny, które mnie przygarnęły, a drugie tyle w części turystycznej, z pracującymi w branży turystycznej ludźmi. W każdej z tych części wioski żyłam właściwym jej rytmem – z rodzinami gotowałam, sprzątałam, śpiewałam, spałam, zaś z tymi pracującymi z turystami – przesiadywałam w miejscach ich pracy, w hotelach i na campingach, dla których pracują, czekałam z nimi na turystów, obserwowałam, jak żyją i pracują, czego szukają, o czym marzą...
Dwa inne światy – to najbardziej odpowiedni tytuł i podsumowanie.

Zacznijmy od zdjęć części wioski dla turystów. Warto zwrócic uwagę na architekturę/budowę domków i porównać później z tymi z części nomadzkiej





 


Bazarek z pamiątkami dla turystów:

A teraz część nomadzka:












Autorem tekstu i zdjęć jest Beata J. -
www.yakooseska.blox.pl. Chyba mało kto zrozumiał to miejsce tak dobrze jak ona.


Jesteśmy najlepsi ! No ba ! Jak nie my to kto ?